środa, 23 września 2020

TATRZAŃSKI BIEGUN - MIEJSCE NIEZWYKŁE

 


Ten rok naprawdę obfituje w cudowne miejsca, które odkrywam. Jestem za to ogromnie wdzięczna.

 

Najpierw pobyt nad morzem w gustownym apartamencie w Gdańsku, potem mój przekochany Zaborek na Podlasiu, o którym przeczytacie TU, TU i TU, a teraz jesienny pobyt w kolejnym magicznym miejscu, ale tym razem w południowej części Polski.

 

Mowa tu o Tatrzańskim Biegunie, położonym u podnóża Tatr w pięknie położonej wsi o nazwie Jurgów, która jest świetnym miejscem wypadowym w Tatry położone w Polsce, jak i na Słowacji.

 




Pogoda za oknem we wrześniu była tak cudowna, że ogromnie zatęskniłam za wyjazdem w nasze piękne Tatry, ale wyjazd okazał się nie taki prosty jak sobie wyobrażałam. W myśl mojego ostatniego kryterium wyboru noclegu pod nazwą #niesypiambylegdzie znalezienie docelowego  miejsca było naprawdę trudne.

 

Mimo, że te okolice rozwijają się bardzo prężnie i noclegów powstaje tam bardzo dużo, to trafienie w fajne miejsce jest niezwykle trudne, bo albo właśnie te fajne miejsca są już dawno pozajmowane, albo te nowe, które powstają okazują się być niczym szczególnym i to za przysłowiowe „miliony monet”.

 

Dlatego czekałam cierpliwie, aż nadejdzie chwila, gdy znajdę to piękne i wymarzone miejsce.

 

Oczywiście, że się udało. Moja cierpliwość została nagrodzona i miejsce samo przyciągnęło mnie do siebie. Lubię bardzo buszować na slowhopie, bo wiem, że tamte polecenia są naprawdę godne uwagi. Tak właśnie trafiłam do wspominanego wcześniej Zaborka.

 

Tym razem moje oko od razu wychwyciło niezwykle klimatyczne miejsce czyli Tatrzański Biegun. Szczęście dopisało z rezerwacją, tak jakby ostatni pokój czekał specjalnie na mnie i M., może to przeznaczenie?

Nie mogłam uwierzyć czytając w różnych miejscach w sieci, że każdy z odwiedzających to miejsce nie napisał tak naprawę nic na minus. Wszystkie opinie przyznawały maksymalna ocenę. Zastanawiałam się, czy jest to tak naprawdę możliwe, bo jeszcze, naprawdę przyznam szczerze, nie spotkałam się z czymś takim i zawsze pośród opinii znajdzie się ktoś kto napisze coś na „nie”. Tutaj tego nie było. Aż by się chciało przed pobytem tam krzyknąć „a wiec sprawdzam!”

 

Dlaczego to miejsce jest tak szczególne i dlaczego poruszyło moje serducho, postaram się opisać Wam to poniżej.

 

Po przyjeździe powitał nas sam gospodarz – Łukasz i od razu przeszliśmy na Ty. Zaproponował fantastyczna kawę w otwartej jadalnio-kuchni i po wyjaśnieniu szczegółów pobytu zaczęliśmy naprawdę długa pogawędkę, tak jakbyśmy się znali od lat! 



Bo tak… Łukasz lubi rozmawiać i lubi ludzi co bardzo ułatwia kontakty. Można z nim porozmawiać naprawdę o wszystkim i często po naszych pieszych wędrówkach zapraszał nas na kawę i zawsze nasze rozmowy nie miały końca. Opowiadał nam o tworzeniu Bieguna, trudnościach z jakimi się spotykali z Martą, o technicznych rozwiązaniach i planach na przyszłość. Bije od niego wielka otwartość i ogromna serdeczność na każdym kroku! Człowiek czuje się, jakby rozmawiał z bardzo dobrym znajomym.

 


Nie ma co ukrywać, że to co na pierwszy rzut oka chwyta za serce, to na pewno sam wygląd domu zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Wspaniała bryła, duże okna, wspaniale komponujący się kamień z drewnem w dobrze dobranym odcieniu robi naprawdę wrażenie. Elegancki, sielski domek tak określiłabym to miejsce. Już czuję, jak bajkowo musi wyglądać w okresie świątecznym, gdy dookoła otacza go miękki jak puch śnieg.

 


Oczy otwierały mi się coraz szerzej jak tylko odkrywałam kolejne jego pomieszczenia i zakamarki.

Niewątpliwie ogromne wrażenie robi jadalnio-kuchnia. Ten koncept sprawia, że czujemy się w tym wnętrzu jak w domu. Dobór elementów wystroju nie jest tutaj przypadkowy, wszystko idealnie ze sobą współgra. Szara kuchnia wraz z pięknymi kaflami tworzy fantastyczny duet. 




Detale jak np. srebrne patery i bibeloty, wazoniki ze świeżymi kwiatami, elementy folklorystyczne, nieprzypadkowa porcelana czy naczynia do serowania posiłków zachwycają na każdym kroku. 




Nie ma tu miejsca na przedmioty ze słynnych sieciówek. Tutaj każdy element pieczołowicie wybierany przez właścicieli dodaje niesamowitego uroku. Widać w tym wnętrzu ogromną pasję do dobrego desingu. 




Wchodząc do jadalni to już w ogóle poczułam się jak w domu, ze względu na obecność tam tych samych krzeseł, na które zdecydowałam się i ja ostatnio tylko w wersji białej w moim salonie.

 


Nie sposób nie wspomnieć o wieczornym rytuale w Tatrzańskim Biegunie, gdzie to w jadalni zawsze wieczorem Łukasz zapalał aromatyczne świece i rozpalał w przepięknym kominku z belką pochodzącą z domu pradziadków. Brzmi jak bajka prawda? No i tak właśnie jest bajkowo i magicznie.



Blask i ciepło kominka sprawia, że czujemy się błogo. Jest wtedy czas na pogranie w dostępne na miejscu gry planszowe czy też lampkę wina lub wieczór z książka przy muzyce Franka Sinatry, która delikatnie rozbrzmiewa z ukrytych głośników.

 


Obok jadalni mieści się też przepiękny taras z wygodnymi rattanowymi fotelami z miękkimi kocykami, gdzie wieczorem sznury żaróweczek tworzą z tego miejsca romantyczną oazę, a w dzień zapraszają na wypicie kawy w blasku promieni słońca.

 



Przejdźmy bardzo płynnie do naszego pokoju o nazwie Alpejska Sielanka, który został nam przedzielony. W jego wnętrzu mieściło się bardzo duże i wygodne łózko oraz dwa stoliki nocne wraz z lampkami. Do tego pięknie wkomponowana zabudowa grzejnika oraz rzeźbiony stoik wraz z taca. 


Nie będę wspominała nawet o telewizorze, gdyż podczas naszego pobytu nawet go nie włączaliśmy, bo i po co! Pokój mieścił się na parterze i zaraz obok niego mieliśmy małe patio wraz z leżaczkami i huśtawkę w formie kokonu, na której bujanie się było bardzo przyjemne, szczególnie o poranku. 




Pokój miał oczywiście dostęp do własnej łazienki również utrzymanej w klimacie alpejskim. Zachwycają takie detale jak kamienna umywalka czy też srebrny uchwyt na ręczniki w formie kozicy. 




Tutaj każdy detal ma ogromne znaczenie, tworząc wyjątkowa i niepowtarzalna atmosferę tego miejsca. Widać, że Marta i Łukasz włożyli w to miejsce całe swoje serce i ogrom pracy, bo wiele elementów wyszło po prostu spod ich rąk. To wszystko sprawia, że a naszej pamięci pozostają wyłącznie cudowne wspomnienia.

 


Tym akcentem zakończę opisywać sam wygląd Bieguna, gdyż mogłabym pochylając się w stronę wystroju wnętrz, pisać i pisać o tym miejscu w nieskończoność, a chciałabym, by i dla Was pozostał jakiś element zaskoczenia po przekroczeniu progu tego gościnnego domu.

 


Odwiedziłam już trochę hoteli i pensjonatów zarówno w Polsce jak i za granicą i wydawało mi się, że w kwestii serwowanych śniadań już nic mnie nie zaskoczy. Kochani, ach jak ja się myliłam!

Śniadania w Tatrzańskim Biegunie to mistrzostwo świata i wielki ukłon w stronę Marty, która codziennie pieczołowicie je przygotowuje. Nie ma co ukrywać, że jej zdolności w tym zakresie dopieszczają kubki smakowe każdego z gości.

Codziennie serwowane były inne potrawy na ciepło, czy to croissant z jajecznicą, czy to kanapki croque madame, albo też francuska chałka na ciepło z dodatkami. Brzmi już wspaniale prawda? 




A to jeszcze nie koniec, bo jak tu nie wspomnieć o całym szwedzkim stole z takimi cudami, że moje ślinianki podczas tego wpisu już zaczynają mocniej pracować. Tutaj ukontentowani będą zarówno weganie, wegetarianie jak i mięsożercy. Fantastyczne pasty jak np. ze słonecznika, pasztety z soczewicy czy też różne sery, koktajle, jogurty finezyjnie podawane w malutkich słoiczkach uniosą każdego wręcz na niebiosa. Do tego różnorodność kaw do wyboru, serwowanych przez Łukasza rozbudzą zmysły i dodadzą energii o poranku. Myślice, że na tym zakończę? A nie! Musze napisać o wisience na torcie na koniec każdego śniadaniowego biesiadowania. Tym uwieńczeniem każdego porannego posiłku były Marty ciasta, codziennie inne, codziennie fantastycznie podane na płycie kamiennej z fikuśnymi dodatkami. Ja do dziś wspominam przepyszne brownie z sosem czekoladowym, odrobina konfitury z malin udekorowane truskawką i figą. No po prostu niebo w gębie!





W tym miejscu muszę się Wam przyznać, że z tęsknoty za tymi cudownościami musiałam sięgnąć właśnie teraz po pralinkę, bo moje kubki smakowe nie dawały mi po prostu spokoju!

 


Warto też wspomnieć, że do tego miejsca trafiają też naprawdę fajni ludzie. Nam samym udało się również nawiązać tam przyjaźnie i niejednokrotnie fajnie porozmawiać z innymi gośćmi Tatrzańskiego Bieguna. Dobro przeciąga dobro, można by rzec.

 

A czym jeszcze wygrywa Biegun to przede wszystkim ogromną serdecznością właścicieli, otwartością i tym ich błyskiem w oku, który sprawia, że wiemy, iż to ludzie z ogromną pasją do tworzenia tak klimatycznego i stylowego butikowego pensjonatu, ukazującego piękno architektury oraz ciepło gościnności.

My już wiemy, że w Tatrach znaleźliśmy nasze miejsce, bo na pewno tam wrócimy!

Marto, Łukaszu jesteście mistrzami!

 



Namiary na Tatrzński biegun znajdziecie TU a ja zapraszam Was do krótkiego speceru po tym miejscu: